poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Prawdziwa historia szarej myszki, która zmieniła swoje życie


Mam na imię Dorota, mam już za sobą prawie 30 wiosen. Jeszcze 3-4 lata temu, gdyby ktoś poprosił mnie o opisanie mojej historii, w formie historii motywacyjnej, chyba bym go zabiła  śmiechem. Albo raczej uznała, że najzwyczajniej w świecie robi sobie ze mnie jaja. Wtedy wszyscy robili sobie ze mnie jaja. 

 


Pochodzę z kochającej, acz biednej rodziny. Już wtedy dzieciaki potrafiły być okrutne dla osób takich jak ja. W ubraniach po bracie, cerowanych, totalnie niemodnych. Dzieci, których nigdy nie było stać na szkolne wycieczki, wyjścia do kina czy porządny plecak. Im byłam starsza, tym bardziej dogryzały mi  inne dzieciaki, a ja zaczynałam odczuwać coraz większy dyskomfort.

Nie obwiniałam o to nigdy rodzicow, bo wiedziałam, że robią co mogą. Urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie - trudno. Przez pewien czas miałam im za to żal o to, że wpoili nam przekonanie, że tak po prostu musi być. Nigdy nie wychodzili z tego schematu, nawet nie próbowali. W ich przypadku  z resztą wszelkie eksperymenty mogłyby być niebezpieczne. Komu w głowie nieszablonowe rozwiązania i zrywy, gdy na utrzymaniu ma się 3 małych dzieci?

Wyrosłam na cichą myszkę. Z rodzaju tych, co nie odezwą się nawet wtedy, gdy znają odpowiedź. Szkoła dla mnie była koszmarem, bo starałam się być niewidzialna. Odpowiedź przed klasą, wygłoszenie referatu, sprzeciwienie się komuś, wdanie w dyskusje? To nie dla mnie!

Na studia nie poszłam, bo musiałam poświęcić się pracy. Rodzice też nie byli na studiach, nie było ich na to stać. Znów uznałam, że tak po prostu musi być. Pracowałam dużo, za niewielkie pieniądze. Sprzątanie, prace magazynowe, wszystko to co pozwalało mi odwalać ciężką robotę, ale nadal być w cieniu. Często zostawałam po godzinach, bo nie umiałam odmówić. Brałam zmiany za koleżanki, bo głupio mi było odmówić. Czy ktoś to docenił? Czy to przełożyło się na moje zarobki? Oczywiście, że nie.

Pewnego dnia "los się do mnie uśmiechnął" , poznałam "super" faceta. Szarmancki, przystojny no i bardzo mu na mnie zależało. Randki, czułe słówka, romantyczne prezenty. Przepadłam, bo wydawało mi się, że o to ktoś w tej szarej myszce dostrzegł kogoś wartościowego. Byliśmy razem 2 lata, szykowaliśmy się do ślubu, wkrótce później zaszłam w nieplanowaną ciążę.

Początkowo szok, niedowierzanie, a potem radość. On też się cieszył. Niestety, nasza radość nie trwała długo, ciąża zagrożona, musiałam leżeć, bardzo się oszczędzać. On zaczął znikać z domu, najpierw wracał późno w nocy, tłumacząc się męskimi nasiadówkami, później przestał wracać w ogóle. Potrafił zniknąć na 2-3 dni, a ja o pomoc musiałam prosić siostrę.

Tuż przed porodem oznajmił mi, że odchodzi. Zakochał się naszej wspólnej znajomej, chcą razem zamieszkać. Mówił, że nasze dziecko wciąż kocha, będziemy dzielić się opieką nad nim. Nie muszę chyba wspominać, że nigdy go nawet nie zobaczył? Nie chciał.

Bolało jak diabli. Dla mojej kiepskiej samooceny to zdawało się być gwoździem do trumny. O to mogłam dalej rozczulać się nad tym jak beznadziejna jestem. Szybko jednak okazało się, że pojawienie się dziecka naprawdę wiele zmienia w życiu matki.

O to miałam dla kogo walczyć, o to ktoś jest słabszy ode mnie. No, może krzyczy znacznie głośniej niż ja i  nie boi się pokazywać co mu się nie podoba, ale to ode mnie jest zależny. Szybko zrozumiałam, że życie samotnej matki to nieustanna walka. W przychodni, w tramwaju, w urzędach, nawet w domu. Musiałam się zmienić -  dla dziecka ( i dla siebie!)

Pierwsze miesiące rodzicielstwa były dla mnie ogromnie ciężkie. Czułam się tak, jakby ktoś wykopał mnie z mojej strefy komfortu i zakazał powrotu. Musiałam zacząć walczyć, koniec z chowaniem po kątach. Na początku było bardzo ciężko, był płacz, zgrzytanie zębami. Ale dla mojego synka - wiedziałam, że warto! I cóż, dziś z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że lepszego scenariusza nie mogłam sobie wymarzyć.

Okazało się, że ja też potrafię być asertywna, ba nawet przebojowa. Potrafię walczyć o swoje, potrafię się przeciwstawić. Okazało się też, że ludzie nie gryzą. Przestałam patrzeć na siebie z pogardą. O to jestem samotną matką, ba do tego dobrą! Daje sobie radę choć nikt wcześniej we mnie nie wierzył, ba, to ja w siebie nie wierzyłam.

Dziecko okazało się bodźcem do zmian. Nie zrobiłam sobie operacji plastycznej, nie wydałam tysięcy na sesje u coucha, nie podniosłam swoich kwalifikacji. Wystarczyło, że zmieniło się moje nastawienie, a zmieniło się wszystko!  A im więcej przeszkód pokonywałam, tym silniejsza byłam. Tym łatwiej mi to przychodziło!

Otworzyłam się na ludzi, automatycznie więc zwięszyła się liczba moich znajomych. Kiedyś jedna z koleżanek, Kasia, powiedziała, że lubi ze mną przebywać, bo bije ode mnie niesamowita energia. Przyznam, że sama coraz bardziej lubiłam siebie! Wkrótce potem zapytała czy nie chciałabym pracować u niej w firmie. Na początek miałam zostać jedynie asystentką (płaca i tak lepsza niż przy moich poprzednich, dużo cięższych, zajęciach).

Najpierw awansowałam na przedstawiciela handlowego, a później, gdy moje wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania, zarówno Kasi, jak i moje własne.. awansowałam dalej, na starszego sprzedawcę. Dziś mam własny samochód, piękne mieszkanie, zdrowego synka i stabilną sytuację finansową. Jestem szczęśliwa, kocham swoje życie, kocham siebie.

Jedyne czego żałuję to to, że obudziłam się tak późno. Może musiałam najpierw dostać od życia porządnie po tyłku, by zrozumieć, że WSZYSTKO zależy od nastawienia. To my decydujemy o tym, czy chcemy odnosić sukcesy, czy też wolimy dalej tkwić w szeregu szarych myszek. To my decydujemy o tym jak widzą nas inni!

Dorota jest najlepszym dowodem na to, że nasze własne nastawienie, wola walki, potrafią zdziałać cuda! Wystarczy przełamać własne lęki, polubić siebie i zawalczyć o lepsze jutro, bo nikt za nas tego nie zrobi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz